Niedziela 29 września, godzina 4 rano. Nie śpię już od pól godziny. Zegarek na ręce zaczyna wibrować ale natychmiast go wyłączam. Nie przeszkadzając jeszcze śpiącym domownikom, po cichu konsumuje przygotowane poprzedniego dnia śniadanie. Szybkie mycie, leśne ciuszki na siebie i już o 4:30 jestem na parkingu. Pakuję plecak do bagażnika samochodu i ruszam w drogę.
Jazda autem przez miasto w niedzielę o tej godzinie to czysta przyjemność, nawet w Łodzi. Przede mną tylko migające pomarańczowe światła sygnalizatorów i pusta ulica. Tam dokąd się wybieram prowadzi mnie droga ekspresowa więc podróż trwa niecałe pół godziny. Dzień wcześniej obszedłem sobie kilka razy okolice i poznałem miejsce, do którego zmierzam. Wiem dokładnie przez którą łąkę będzie przechodziło stado, zmierzając do ostoi. Tak naprawdę to nie wiem ale mam taką nadzieję i właśnie tam zamierzam na owe stado czekać.
Na chwilę zatrzymuję się w miejscu gdzie droga przecina las. Opuszczam wszystkie szyby w aucie, gaszę silnik i zatapiam się w nocnych odgłosach leśnego życia. Czekam… Nagle nocny koncert przerywa głośny o niskim tonie ryk, długi, zakończony stękaniem. Ryk ten przyprawia o dreszcze i gęsią skórkę. Ryk, który przeraża osoby słyszące go pierwszy raz. Ryk, który jest symbolem pory walk i miłosnych uniesień jeleni. Ryk, który oznacza, że trwa Rykowisko.
Na miejsce dotarłem parę minut po godzinie piątej, było jeszcze ciemno. Do łąki miałem niecały kilometr. Sprawdziłem wiatr, północny, idealny, słońce będę miał za plecami a stado miało wyjść od zachodniej strony. Przez lornetkę upewniłem się, że na polach nie ma zwierzyny, którą mógłbym spłoszyć. Po parunastu minutach skradania się, byłem już w upatrzonym miejscu. Po cichu ustawiłem statyw z aparatem. Siedząc na trawie, oparłem się o drzewo i już w brzasku wsłuchiwałem się w odgłosy rykowiska. W oddali słyszałem jak byki toczą ze sobą walkę na głosy. Kiedy słońce już pojawiło się na niebie, zaraz nad linią drzew oświetlając łąkę, moją uwagę zwrócił głos byka, którego ryk był coraz głośniejszy. To oznaczało, że osobnik ten porusza się w moją stronę i zaraz wyjdzie mi w prost przed aparat. Szybko zarzuciłem na siebie strój maskujący i przymierzyłem się do aparatu jednocześnie obserwując za łąką las, który wypełniał gąszcz paproci. W pełnej gotowości czekałem na spektakl. Nagle aura zrobiła mi psikusa i zgasiła słońce chmurami. Taka zmiana światła zmusiła mnie do modyfikacji ustawień aparatu. Niestety emocje wzięły górę. Moje palce nie chciały trafiać w odpowiednie przyciski na puszce aparatu. Gdy kończyłem ustawiać parametry, usłyszałem przed sobą trzask łamanej gałęzi. Bliskość tego dźwięku tak mnie zaskoczyła, że zamarłem w bezruchu. Kiedy powoli przesunąłem wzrok z aparatu na zieloną łąkę dotarło do mnie, że przedstawienie, na które tak czekałem właśnie się zaczęło.
Na łące dostrzegłem młodego jelenia, który zerkał w stronę gęstych bukietów paproci. Nad nimi powoli przesuwało się kilkanaście głów łań, które energicznymi ruchami uszu odganiały uparte i dokuczające insekty. Za nimi kroczył on, pan i władca stada. Dostojny król lasu. Jeleń, którego poroże w języku łowieckim klasyfikowane jest jako czternastak nieregularny. Kiedy tylko usłyszał ryk innego byka natychmiast wzrokiem filtrował okolicę w poszukiwaniu rywala. Sapiąc i rycząc, niespokojnie biegał po łące jakby chciał krzyknąć: „JESTEM GOTÓW, CHODŹ”. W tym czasie łanie jak gdyby nigdy nic, wypasały się na zmoczonej rosą trawie. Samiec nie doczekując się konkurenta, stękając zaczął je poganiać. Trwało to kilkanaście minut. W końcu udało mu się zapędzić całe swoje stado do pobliskiego lasu. Wyglądało to trochę komicznie bo łanie wcale nie miały na to ochoty.
Cały ten taniec jelenia z łaniami obserwowałem z zachwytem jednocześnie fotografując zjawisko. Kiedy hałas, który towarzyszył oddalającym się jeleniom kroczącym przez las ucichł, głęboko odetchnąłem. Podniosłem aparat ze statywu i z powrotem oparłem się o drzewo. Przeglądając szybko zdjęcia na wyświetlaczu aparatu byłem szczęśliwy. Moje przeczucie okazało się właściwe dzięki czemu mogłem być świadkiem tej „Dzikiej Chwili”.